poniedziałek, 21 maja 2012

Jog-A-Thon

Chyba w każdej publicznej szkole w USA odbywa się doroczny Jog-A-Thon. Polega to na tym, że danym dniu, wszystkie dzieciaki biegają/chodzą przez określony czas (zazwyczaj jest to pół godziny) po szkolnej bieżni. Ale zanim do tego dojdzie, muszą znaleźć chętnych, którzy zaoferują się zapłacić za każde okrążenie lub złożyć datek na szkołę. Bo zebrane pieniądze nie idą do kieszeni uczniów, ale na szkołę właśnie.

Chodzenie po domach i żebranie o datki odpada w moim przypadku - nie podoba mi się to i już. Ale utarł się w mojej pracy zwyczaj, że w takich wypadkach wykłada się listę w ogólnie dostępnym miejscu i kto chce, to może się zaoferować z datkiem. Ponieważ takie kwestowanie to dość powszechny element w życiu Amerykanów, nie dziwi ich to wogóle i zawsze znajdzie się kilku chętnych do wsparcia szkoły.

Kilka osób zaoferowało datek w wysokości kilku dolarów, kilka zobowiązało się zapłacić 50 centów za każde okrążenie. A Smykowi udało się pokonać aż 16 okrążeń, co przekłada się na nieco ponad 5 kilometrów, czyli całkiem sporo jak na sześciolatka.

W sumie, Hultajstwo zebrało na szkołę 50 dolarów, co uznaję za dość sporą kwotę. Nie wiem ile udało się zebrać innym dzieciom, bo termin oddania pieniędzy do szkoły jest do 24 maja. Zapewne w jakiś czas potem dyrekcja poinformuje rodziców o wysokości zebranej kwoty, która ma zostać przeznaczona na zakup sprzętu rekreacyjnego używanego przez dzieci podczas przerw.

5 komentarzy:

ullak pisze...

Fajna sprawa taka akcja, duże brawa dla Krzysia:) U nas w przedszkolu przy okazji festynu rodzinnego organizowali loterię fantową i sprzedaż ciasta pieczonego przez rodziców i w ten sposób zbierane były dodatkowe pieniądze na przedszkole. W szkole przy okazji różnych świąt również sprzedają ciasta. Pozdrawiam

persjanka pisze...

swietna akcja...i zdrowa dla dzieci i pozyteczna...gratululacje dla smyka...pozdrawiam ania

Motylek pisze...

Ullak - oj dobrze, że nie musiałam niczego piec, bo raczej nie dałabym rady...

Persjanka - też mi się bardziej podoba jak dzieciaki muszą włożyć w taką akję trochę wysiłku niż tylko chodzić po prośbie.

Motylek

Ulcia pisze...

jestem pewnie aspołeczna i czarna owca na kontynencie, ale bardzo nie lubię konieczności sprzedawania produktów i bronię dzieci przed chodzeniem po domach.
Na okolicznych wsiach opisanej akcji nie ma. Tu raczej sprzedaje się drobiazgi, za które chętni płaca wedle uznania, od określonej kwoty w wzwyż oczywiście i zwykłe datki...
Dla Smyka gratulacje!

Motylek pisze...

Ulcia - jak wspomniałam w poście, chodzenie i żebranie po domach też odpada w moim przypadku. Nie lubię tego, nie lubię jak do mnie przychodzą - i już. Zamiast sprzedawać nikomu niepotrzebne rupiecie, lepiej żeby dzieci trochę pobiegały.

Motylek